pomalowałem ciebie, dopisując kilka
słów do twojego...ja
spojrzałem na ciebie i wiedziałem
,ze tego poszukujesz
skrycie chowając pomiędzy wierszami
swoje dwuznaczne westchnienia
oszukiwałaś siebie
walczyłaś pomiędzy sensem...a
bezsensem
cierpliwie
czekając...dbając...słuchając
ponownie odkryłem ciebie
chłonęłaś moje słowa...patrzyłem na
duszę
zagubioną w trzepocie swoich myśli
dałem ci drogę...furtkę ,lekko ja
uchylając
czekając czy przełamiesz
siebie...wejdziesz
czy myśl twoja wpłynie wraz z tobą
na most dzielący ...ale już nie nas
niepokorna i zuchwała...dostrzegłaś
mnie
wprowadziłem cię na ścieżkę, której
pragnęłaś
ściskając ją nocami w objęciach
dławiąc się od tęsknoty...
wyrzeźbiłem w tobie szlachetne
bruzdy
labirynty naszej tajemnicy
jakże jasnej w okowach mroku
chwilami krnąbrnie kąsając
pokazywałaś swoje oblicze
podsycając mnie do okiełznania
ciebie...
wiedząc, że spokój mnie nie
zadowala
stwarzałaś sytuacje buntu
świadoma mojego postępowania
swojej kary...
prawdziwie mi oddana...taka jakiej
pragnę
pełna zaufania drżąc w niepewności
co spotka twoje ciało i umysł...za
westchnienie
za dziki blask rozpalonych oczu
za to , że moja obecność
kształtuje twoje ręce...plecy... w
tęczowy łuk
że każdy mój gest, słowo odbija się
echem napiętych mięsni
wpadających w rezonans pod moim
dotykiem
uwielbiam patrzeć na twoja uległość
absolutne oddanie...nasza więź
dotykając dłonią twojego
kręgosłupa...przesuwając nią wzdłuż
ku dołowi...
zrozumiałem obraz który korygowałem
pomimo tego ,że stwórcą byłaś...ty
wiem, że miałem prawo do kilku
wysublimowanych ruchów