Strona Główna
Chat
Ranking Realności
Regulamin pokoju
Słownik pojęć
Galerie
Linki
Opowiadania
Forum
Archiwum
Kontakt

Karolina w Egipcie Autor XSIAZE

 


 
 

„Karolina w Egipcie” 

Na tą ofertę last minute Karolina trafiła zupełnie przypadkiem, przeglądając osiedlową gazetę."Niezapomniane wspomnienia z pustynnego  życia Beduinów ... za 1000 zł  dwa tygodnie oferuje...” i tu adresy , telefon.

Wyglądało to bardzo poważnie, a ponieważ zbliżał się długi weekend postanowiła skorzystać. Od dawna byłą zmęczona domem i monotonią życia. Codzienne czynności urastały do miary nierozwiązywalnych niemal problemów. Awantury dzieci doprowadzały ją szewskiej pasji. Późne powroty męża z pracy i samotnie jadane obiady stawały się nie do zniesienia... A niedziele, w które zamiast gdzieś wyjechać by oderwać się od codziennego kieratu, mąż spędzał w łóżku przed telewizorem stanowiły niemal gwóźdź do trumny. Zastanawiała się, oczywiście, kto zostanie z dziećmi i jak to wytłumaczy mężowi, że chce jechać sama, ale te 1000 zł i pustynia kusiły ją strasznie...

Poszła więc pod wskazany adres zaraz po pracy. Stara willa na uboczu wyglądała na zadbaną, choć nieco w zbyt  starym stylu. Ciężkie, dębowe drzwi, otworzyły się z oporem kiedy podeszła do stopni prowadzących do nich. Stanęła w nich kobieta której wiek trudno byłoby określić. Mogła mieć równie dobrze 45 jak i 60 lat. Była bardzo szczupła, wręcz sucha, a ocena wieku takich osób może być bardzo mylna. Nieznajoma uśmiechnęła się do Karoliny i powiedziała

- Wejdź dziecko, proszę.

Karolina w pierwszej chwili chciała się żachnąć na to „dziecko”, w końcu sama miała ich już dwójkę, ale w oczach kobiety wyczytała tak wiele życzliwości, że po prostu zrobiła te kilka kroków i weszła do środka.

Zaraz za progiem omiotła wzrokiem wnętrze domu. Gobeliny na ścianach i dębowa podłoga powodowały, że dom promieniował ciepłem i tajemniczością. Wrażenie to pogłębiały stare meble, kute żyrandole i ciężkie story w oknach.

Gospodyni poprowadziła Karolinę do gabinetu, który niewątpliwie w pełni zasługiwał na taką nazwę. Ściany były w całości zajęte przez biblioteczki z tysiącami książek. Na środku pokoju stał globus, nieliczne wolne miejsca między oknami zajmowały jakieś afrykańskie trofea. W najdalszym, najciemniejszym kącie pokoju stało stare gdańskie biurko z krzesłem i dwa fotele.

Kobieta  posadziła ją na fotelu ze skóry lamparta, sama usiadła na krześle z drugiej strony biurka i zapytała

-Na wycieczkę?

-Tak ! Mam nadzieję, że to nie jest jakiś chwyt reklamowy???

Karolina nie była pewna czy rozmawia z właściwą osobą i czy to wszystko nie jest tylko kolejną kampanią reklamową. Kobieta zaśmiała się cicho.

- Nie Karolino, to nie jest żaden chwyt.

- Skąd Pani zna moje imię? - zdziwiła się Karolina.

Jej  rozmówczyni tylko uśmiechnęła się i wskazała ręką na wiszący w korytarzu kobierzec, na którym artysta (i to nie byle jaki) przedstawił scenę porwania kobiety (Europejki) przez Beduinów. Pod kobiercem był napis  "Porwanie Karoliny z domu Potockiej przez Beduinów". Podobieństwo osoby na kobiercu i Karoliny było uderzające. Teraz to Karolina roześmiała się.

- No tak, co za podobieństwo. A na dodatek w naszej rodzinie powtarzana jest legenda o rzekomym naszym pokrewieństwem z Potockimi.

- Więc wypijmy za starą szlachtę

Gospodyni wstała i wyjęła z barku schowanego za książkami karafkę z winem i dwa kieliszki. Nalała i podała Karolinie która również wstała.

-Za przygodę !

Karolina powoli sączyła napój z dużego kryształowego kielicha. Znała dobre wina, lubiła je, pijała często, ale to co piła było lepsze niż to co znała.

-Doskonałe – stwierdziła rozkoszując się wybornym wytrawnym smakiem.

-O tak - potwierdziła z zadumą gospodyni -Doskonały rocznik, 1906.

Karolina pomyślała, że chyba gdzieś przed chwila widziała tą datę.

Spojrzała raz jeszcze na kobierzec. Nie myliła się. Taka właśnie data była wyhaftowana w prawym, dolnym rogu.

- Usiądź proszę - gospodyni znowu wskazała jej fotel i z dziwnym naciskiem dodała -To wino jest bardzo, bardzo mocne.

Karolina poczuła, że faktycznie kręci jej się w głowie. Usiadła więc, a oczy same zaczęły jej się zamykać.

- Nie śpij kochanie - gospodyni podawała jej nie wiadomo skąd wziętą kawę i dokumenty - Podpisz najpierw, a potem....baw się.

Podała Karolinie gęsie pióro z najprawdziwszą stalówką i kałamarz.

Karolina nie widziała czegoś takiego nigdy wcześniej, poza filmami i muzeum.

Rozbawiło ją to tak, że zaczęła się niemal histerycznie śmiać. Ręka jej drżała przy tym i przypadkiem stalówka uderzyła w jej serdeczny palec wydobywając krople krwi. Nie zwróciła na to większej uwagi choć ból lekko otrzeźwił ją. Zanurzyła stalówkę w kałamarzu i mieszanką atramentu i krwi podpisała starannie dużymi, drukowanymi literami: Karolina .....

Gospodyni delikatnie wyjęła jej z dłoni pióro i dokument, położyła w wysuniętej szufladzie biurka i podnosząc głowę miękkim głosem upomniała:

- Proszę być punktualnie - to bardzo ważne.

Następnie wyszła zza biurka, wzięła Karolinę pod ramię i pomogła jej wstać.

- To stare wino potrafi być zdradzieckie – i z nagłą troską w głosie zapytała

- Trafisz do domu dziecko?

- Trafię bez problemu

Karolina uśmiechnęła się i z tym uśmiechem na twarzy dotarła do domu.

Weszła, zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku w przedpokoju. Pocałowała na powitanie dzieci i męża. Popatrzył na nią dziwnie. Dawno tego nie robiła. Podejrzliwie zapytał

-Chcesz czegoś?

- Tak ! Jadę na wczasy - sama ! W długi weekend wyjazd! – powiedziała napastliwie. „Teraz się zacznie” pomyślała – „jaka to ja wyrodna matka, zła żona itp.”

- Dobrze, jedź – odburknął zdawkowo i poszedł do pokoju oglądać mecz.

Karolina nie wierzyła własnym uszom, ale wolała nie kusić losu i nie dopytywała się co spowodowało tak „łaskawą” reakcję. Szybciutko poszła do kuchni, nakarmiła dzieci, wykapała je i ułożyła spać. Sama również wzięła prysznic i wskoczyła do pustego wciąż łóżka.

Sen przyszedł szybciej niż kiedykolwiek, jakby czekał na nią tuż pod powiekami...

 

Poranek w dniu wyjazdu był taki, jaki potrafi być maj w Polsce. Ciepły, wilgotny, pełen obietnic. Karolina wstała radosna i rześka, jakby wczorajszy dzień miała wypełniony odpoczynkiem a nie pracami domowymi. Zrobiła przecież tak wiele. Przygotowała wszystko na te dwa tygodnie, przewidziała każde zdarzenie i każdą klęskę. W lodówce gniotły się zapasy, przygotowane ubrania wisiały we właściwej kolejności w szafie, apteczka z dokładnie opisanymi lekarstwami leżała w szafce w łazience a wszystkie ważne telefony wisiały karnie wypisane w słupkach koło telefonu. Teraz była lekka i swobodna jakby znowu przeniosła się do szkoły i jakby właśnie dzisiaj był pierwszy dzień wakacji.

Dwie małe walizki które spakowane stały koło drzwi wydawały jej się lekkie jak piórka. Nie budząc domowników Karolina (bo wyjazd był wyjątkowo wcześnie - już o 5 rano) wyszła po cichutku z domu. Co prawda pora była lekko uciążliwa, ale nic nie mówiła - za takie pieniądze gotowa była wstać o trzeciej.

Na miejsce zbiórki stawiła się przed czasem i trochę zdziwiła ją niewielka ilość uczestników. Oprócz niej było tylko młode małżeństwo, które cały czas się całowało, starszy pan koło 40-45 lat oraz jej rozmówczyni.

- Przepraszam Państwa - zaczęła lekko podniesionym głosem właścicielka biura na widok Karoliny - ale plany trochę się zmieniły. Większość z uczestników wycieczki już wyjechała - duża grupa z jednej firmy. Państwo dołączą do nich już w Egipcie. Zaraz będzie mikrobus i pojedziemy.

W chwili kiedy kończyła to mówić jak na życzenie z bocznej uliczki wytoczył się śliczny Dodge Grand Caravan z przyciemnionymi szybami. Z cichym szumem silnika zatrzymał się przy czekających. Zza kierownicy wysiadł smagły mężczyzna ubrany wybitnie nie po europejsku.

- Bagażze proszzę to tylu - jego polszczyzna była niemal nienaganna, tylko niekiedy zbyt szeleszcząca.

Karolina jako pierwsza podała mu walizki i wtedy, na jedną króciutką chwilkę, ich dłonie zetknęły się a w głowie Karoliny eksplodował wyjący wiatr i zapach palm. Nie wiedziała czemu właśnie palm, nie znała dotąd ich zapachu, ale była pewna że tak właśnie pachną palmy.

Trwało to tak krótko, że po sekundzie nie była już pewna czy w ogóle się zdarzyło, czy to tylko dawny, zapomniany sen.

Mężczyzna spojrzał jej głęboko w oczy i odwrócił się z kamiennym wyrazem twarzy. Karolina potrząsnęła głową, chwilę uspokajała rozbiegane nagle serce i oddech po czym wsiadła do samochodu. Kiedy już wszyscy zajęli miejsca samochód ruszył. Szybko i bezszelestnie przemykał ulicami sennego miasta mijając nielicznych przechodniów. Półmrok poranka powodował, że ludzie wyglądali bardziej jak duchy niż rzeczywiste osoby. Całej przejażdżce dodawało to jeszcze większej tajemniczości. Po kilkunastu minutach takiej jazdy dotarli na lotnisko.

Stojąca tam avionetka zabrała ich do Warszawy, z której rejsowym lotem polecieli do Egiptu.

Na miejscu po wyjściu z samolotu uderzył w nich gorący wiatr.

Na powitanie wyszedł im, wyglądający bardzo podobnie do mężczyzny w Polsce, tubylec i o czymś cicho konferował z właścicielką.

- Proszę Państwa - znowu lekko uniesionym głosem zaczęła - nasza grupa już wyjechała na zwiedzanie więc nie czekając pojedziemy za nimi.

Nie będzie niestety samochodu ale pojedziemy pewniejszym środkiem lokomocji - wielbłądami. Ponieważ nie macie Państwo właściwych strojów zapraszam na koszt firmy do sklepu.

Nie zważają na ciche utyskiwania poprowadziła ich w wąskie i kręte uliczki w których poza gorącem panował nieopisany harmider. Z ulgą weszli do sklepu poleconego przez właścicielkę i we względnym chłodzie rozpoczęli wybierać stroje. Już po chwili przepych barw, podana doskonała kawa i sympatyczna obsługa spowodowały, że ciche protesty zamieniły się  w radosne rozmowy.

Karolina próbowała znaleźć coś europejskiego, praktycznego, ale pomocnica sprzedawcy z uporem ciągnęła ją na zaplecze.

Tam wyciągnęła miejscowy strój tak piękny, że Karolinie aż dech zaparło z wrażenia. Pomocnica podeszła i pokazała by rozebrała się i założyła to na gołe ciało. Z dziwnym uśmiechem wskazała niektóre dodatki do stroju. Karolina nie wiedziała czemu ktoś przymocował od środka kilkanaście żabek, niemal takich jak do  firan, oraz mnóstwo koralików pogrupowanych w krótkie sznury - od maleńkich jak łza po duże jak pięść kobiety.

Pomocnica pomogła Karolinie udrapować strój i wyprowadziła ją do głównego pomieszczenia. Tam na jej widok właścicielka biura podróży westchnęła, podeszła bliżej i lekko dotykając twarzy Karoliny wyszeptała:

- Wyglądasz kochanie jakbyś się z tym urodziła.

Po wyjściu ze sklepu wrócili do miejsca, gdzie zostawili bagaże.

Czekało tam już kilku beduinów z wielbłądami. Większość miała zwykłe siodła do jazdy wierzchem a tylko jeden miał na grzbiecie palantik - rodzaj małego namiotu z daszkiem wyściełanego kocami.

Najstarszy z beduinów ze śmiertelną powagą wskazał Karolinie właśnie tego wielbłąda po trzykroć przykładając w pokłonach dłoń do czoła, ust i serca.

Karolina wdrapała się do środka, pozostali zajęli miejsca na innych wielbłądach i karawana ruszyła powoli poza miasto.

Słońce jakby czekało na ich wyjazd. Dotąd gorące i oślepiające niemal w jednej chwili skryło się za horyzontem i spowiło ziemię głębokim cieniem, który jednak nie niósł kompletnej ciemności a  jedynie miły udręczonym oczom półmrok.

Za miastem dłuższy czas karawana jechała takim samym powolnym tempem. Karolina ułożyła się wygodnie i niemal drzemała kołysana przez swój okręt pustynny. Kątem oka zobaczyła jak do Bediuna który wsadzał ją na wielbłąda podjeżdża jakby przypadkiem mężczyzna, który razem z nimi przyleciał i daje mu ukradkiem jakiś znak. Beduin uniósł dłoń do czoła, ale skarcony wzrokiem urwał gest w połowie. Chwilę cicho rozmawiali po czym Beduin krzyknął coś do swoich towarzyszy i karawana  przyspieszyła, rozciągając się na dłuższym odcinku. Jechali tak dobrą godzinę.

Kiedy dotarli do kanionów wydartych pustyni przez wodę, do skał wyżłobionych przez rwące kiedyś tędy rzeki, jeszcze bardziej przyspieszyli kroku wielbłądów.

Labirynty skał oraz nierówne tempo jazdy powodowały, że karawana rozciągała się coraz bardziej i poszczególni jej uczestnicy widywali się coraz rzadziej. W końcu jechały obok siebie już tylko trzy wielbłądy; wielbłąd Karoliny, najstarszego Beduina i tego człowieka.

Beduin spojrzał na niego i jeszcze bardziej popędził zwierzęta skręcając za najbliższą skałą ostro w prawo w głąb pustyni.

Karolina zaniepokoiła się lekko, uniosła na łokciu chcąc krzyknąć, ale w tym momencie podjechał do niej Beduin i kalecząc niemiłosiernie polski powiedział:

- Ty se ne nipokuiś, mych zary becim na mestu.

Karolina opadła na koce i dała się ponieść w coraz czarniejszą noc. Po mniej więcej dwóch godzinach jazdy kanionami wyjechali na pustynię. Po krótkiej chwili zaś zobaczyli przed sobą pióropusze palm i wjechali w oazę. Stało tam kilka namiotów, jednak nie było widać żadnego człowieka ani zwierzęcia. Wielbłądy jak na komendę stanęły.

Beduin i Jerzy, jak go w myślach zaczęła nazywać Karolina, zsiedli, a Jerzy pomógł jej zsiąść z wielbłąda podając jej dłoń. Jego uścisk był mocny, a dłonie mino chłodu gorące od jakiegoś wewnętrznego ognia. Wskazał jej bez słowa najdalej stojący namiot i wniósł do niego walizki.

Karolina niepewnie przekroczyła próg. Namiot był urządzony jak pałac. Ciężkie dywany pokrywały ściany dając nocą ciepło, a w dzień chłód. Z prawej strony stało łóżko z baldachimem, z lewej wanna mieniąca się metalem. W wannie ku zaskoczeniu Karoliny była przyjemnie chłodna woda.

Niewiele się namyślając ściągnęła z siebie szatki i wskoczyła do wanny.

Wrażenia i przyjemny chłodek szybko uśpiły ją.

Na granicy snu i jawy poczuła po dłuższej chwili delikatny dotyk. Na jej policzku spoczywała dłoń Jerzego. Nie unosząc niemal powiek spojrzała na niego. Nie widziała jego oczu, ale czuła że ją całą ogląda. W pierwszym  kobiecym odruchu chciała schować to co zwykle ukryte, ale... po sekundzie... z chytrym, niemal niewidocznym uśmieszkiem na twarzy jeszcze bardziej rozciągnęła swoje ciało w rozkosznym ziewnięciu. Uniosła kolana, oparła dłonie za głową i wygięła się w pałąk prezentując mu się w całej okazałości.

Pozwolił dłoni odsunąć się od twarzy , ale poza tym nie poruszył się. Rozdrażniło ją to. Jak on śmie ignorować mnie? - pomyślała.

Wtuliła się ponownie w wodę, ale teraz zanurzyła głowę, odwróciła się plecami do góry i wygięła się w pałąk jak marcująca się kotka. Mało nie utopiła się, kiedy poczuła na pośladkach ostre smagnięcie. Schowała pupę i wystawiła głowę spod wody, ale ledwie zdążyła zaczerpnąć powietrza by krzyknąć on dwoma szybkimi ruchami przywrócił jej poprzednią pozycję i ponownie smagnął przez pośladki. Poczuła że skóra jej pękła i pojawiły się kropelki potu i krwi. Chwycił ją za włosy, wyciągnął jej głowę z wody pozwalając ponownie odetchnąć i powtórzył zabawę tym razem jeszcze mocniej.

Gwałtowny napływ adrenaliny pozwolił jej wyskoczyć z wanny i rzucić się ku wyjściu, ale zrobiła tylko dwa kroki w tym kierunku, kiedy poczuła jak wokół jej gardła owija się bat i silne szarpnięcie zawraca ją w stronę wanny. Było tak mocne, że upadając uderzyła głową w brzeg wanny i straciła przytomność...

 

 Słońce wwiercało się pod jej powieki, a lekki gorący wiatr wzmagał żar zamiast przynosić chłód. Leżała naga na piasku. Otworzyła oczy. Wokół nie było widać nikogo i niczego poza skałami.

Na szyji i na dłoniach miała więzy z grubego, mokrego sznura. Wyraźnie czuła wilgoć na skórze. Taki sam gruby sznur opasywał ją i przechodził między nogami dzieląc na dwoje jej płeć, naciskając na łechtaczkę. Jej dłonie i nogi przymocowane były do palików, a sznury mocujące tak naciągnięte, że nie mogła się ruszyć ani o milimetr. Przypomniała sobie wczorajszą chłostę i poczuła ulgę, że teraz w sumie nic się nie dzieje. Zamknęła oczy i starała się odpocząć i poukładać sobie wszystko. Myśli kłębiły jej się pod czaszką jak stada ptaków męcząc ją coraz bardziej... Mimo bólu i zmęczenia zaczęła drzemać.

Po dłuższej chwili zauważyła, że coś się zaczęło zmieniać. Schnące sznury napinały się powoli, ściskając coraz mocniej to, wokół czego były owinięte. Te którymi była przywiązana do palików zaczynały ją jeszcze mocniej rozciągać. Ręce i nogi już ją bolały. Piersiom coraz bardziej brakowało tchu, a sznur zawiązany między nogami zaczynał ja niemal przepoławiać. Zaczęła się bać, panicznie bać...

Wiedziała, że jeśli nic się nie zmieni za chwilę, może za godzinę, będzie za późno na cokolwiek.

Łzy same zaczęły jej płynąć z oczu. Zaszlochała cicho. Drgnęła gwałtownie, gdy na policzku poczuła znajome dotknięcie.

- Już wiesz, że nie należy przede mną uciekać?

Szarpnęła się. Chciała w pierwszym odruchu krzyczeć, protestować, ale nagle stwierdziła że tak naprawdę ... nie chce. Nie chce wracać do smutnej rzeczywistości szarych dni. Niech się dzieje cokolwiek - jest jej tu lepiej niż kiedykolwiek i gdziekolwiek indziej. Przynajmniej czuje że żyje... Jednak mimo tych myśli, a raczej wbrew nim (i sobie) wysyczała:

- Zawsze będę ci uciekać!!!

Policzek jaki otrzymała sprawił jej więcej satysfakcji niż bólu. Oblizała się jak pies po nagrodzie. Na języku poczuła smak własnej krwi. Jej wnętrze mimo całego bólu zaczęło żyć własnym życiem, jakby trochę na przekór jej woli. Uniosła lekko głowę

- Na więcej cię nie stać? - wychrypiała.

- Ha ha ha ha - roześmiał się w odpowiedzi, a w jego oczach wyczytała jakby ślad pochwały.

Oblał ją wodą. Nasiąknięte nią sznury zwolniły lekko nacisk. Sięgnął po nóż, długą i ostrą mizerykordię. Przyłożył go do jej brzucha. Odruchowo wciągnęła mięśnie, a on powoli, jakby badając jej reakcje prowadził nóż od brzucha w stronę piersi, pod sutek. Uniósł go lekko ostrzem, znowu wyżej, do szyi, po policzku, na wargi.... Stal błyszczała. Klingą w usta, cofnął powoli, do oka.

Zamknęła je i znowu łzy spadły na gorący piasek. Cofnął nóż...

Wysunął dłoń... Powoli powtórzył drogę noża. Ciało jej zareagowało tak samo gwałtownie.

Czuła, że w środku umiera, raz za razem. Strach zabijał ją i wskrzeszał. Aaaaaaaaaa...- wydarło się z jej ust westchnienie, cichsze od kroków motyla. Przerwał zabawę, pochylił swoją twarz nad jej twarzą. Wpatrywał się w jej oczy tak intensywnie, jakby chciał zobaczyć każde ziarenko piasku pod jej głową. Płomienie w jego oczach tańczyły. Widziała jak zmaga się ze sobą, a raczej jakby z kimś w sobie. Wargi zaczęły mu drgać. Powolnym, jakby nie do końca uświadamianym ruchem, uniósł dłoń z nożem do góry. Ostrze z szybkością błyskawicy pomknęło w stronę oka Karoliny. Nie miała siły nawet zamknąć powieki. Patrzyła jak zahipnotyzowana w szpic ostrza. Wierzyła już w opowieści o chwilach ciągnących się godzinami. Wiele obrazów stanęło je przed oczami. Pierwsze urodziny, pierwszy pocałunek, pierwsza dorosła rozkosz... Pierwszy prawdziwy strach kiedy gonili ją chuliganie, pierwsza rezygnacja kiedy chciała skończyć ze sobą, kiedy miała dość życia... Katem oka zobaczyła jak coś się zmienia w jego oczach, jak dzikość ustępuje zrozumieniu i... ostrze opadając zmieniło kierunek jedynie lekko drasnąwszy jej policzek. Ten lekki ból jakby uwolnił ją z zaklęcia. Zamknęła oczy. Nie wiedziała ile czasu nie patrzyła, nie słyszała nic prócz wiatru i bicia własnego serca. Kiedy jednak znowu otworzyła oczy była sama. Nie, nie tylko sama...była samotna.... Nigdy tego tak bardzo nie czuła, nigdy tak bardzo... Zaczęła cicho płakać. Łzy jak wiosenne wody spływających z gór wolno opadały na piasek, zostawiając na jej policzkach maleńkie kaniony w pyle piaskowym. Jej rozpalone ciało chłonęło żar pustyni, czuła jak jej dusza ogrzewa się nadzieją. Wszak nie zdawało jej się - upewniła samą siebie, że w jego wzroku oprócz żądzy i dzikości widziała coś jeszcze. Coś co pozwalało jej być niemal pewną, że do niej wróci i że będzie do niej wracał. Wciąż i wciąż... Oddech jej się uspokoił, schowała znowu źrenice pod baldachimem powiek. Odpłynęła wyobraźnią w ta jedną krótką chwilę. Kiedy widziała TO w jego oczach. Kiedy czuła się spełniona. Czas zatrzymał się. Jednocześnie leżała na pustyni i wirowała w tańcu na majowych łąkach nad Wisłą pijąc wino, tańczyła i śpiewała. Jednocześnie żar słońca wlewał się brutalnie do jej ciała i czuła chłód kamiennej podłogi kiedy pierwszy raz oddawała się mężczyźnie... Jednocześnie była sama i samotna i tańczyła na pierwszym balu w tumie roześmianych gości...

Szorstkość na nadgarstku sprowadziła ją   z powrotem na pustynię. Więzy wysychały zaciskając się na jej ciele. Przyjmowała ból jako jego pieszczotę, szukała w nim tej dzikości, jedności ciała i myśli. Kąpała się w nim jak w doskonałym winie, upijała się nim. Jej ciało rozpoczęło dziką zabawę z więzami. Zaczęła powolnymi ruchami unosić o milimetry biodra, tak, że sznur przechodzący przez jej płeć przesuwał się w górę i w dół, w górę i w dół, w górę i dół... Rozchyliła usta chwytając powietrze haustami, a biodra kontynuowały wędrówkę. Sznur na szyi pozbawiał ją coraz bardziej tchu, a jej ciało już odpływało w wieczną drogę do krainy spełnienia. Nie wiedziała czy jest już sobą, czy spełnieniem, czy traci zmysły. Dusi się czy umiera z rozkoszy. Otworzyła oczy w przebłysku świadomości. Patrzył na nią, był z nią. Krzyknęła głośno ostatkiem powietrza w płucach i odpłynęła za horyzont...

Czuła jak po jej ciele przesuwa się cień. Była jednak zbyt zajęta sobą,  przeżywaniem by zdawać sobie do końca sprawę z tego, co to oznacza. Kiedy wróciła do siebie znowu była samotna. Jeszcze bardziej samotna. Zatopiła się w sobie. Odszukała te uczucia, które nią targały przed godziną i przed chwilą. Zrozumiała, że równie mocno jak na Jerzego czeka na cierpienie, że są dla niej nierozłączną parą, że od dziś zawsze ból będzie jej się kojarzył z Jerzym i z rozkoszą.

Słońce zaszło za horyzont i miejsce upału dnia zajął chłód nocy. Jej nagie ciało zaczęło lekko drżeć. Usłyszała ciche, miękkie jak u dzikiego kota kroki. Stanął za jej plecami. Poczuła jego zapach, zapach który zdążyła pokochać. Bardziej poczuła niż zobaczyła błysk ostrza. Przeciął jej więzy na rękach i nogach. Oczekiwała podania ręki - nawet wyciągnęła swoją, ale on chwycił ja mocno za włosy i powlókł za sobą jak worek ziemniaków. Trzymał jej głowę tak, że widziała jedynie piasek. Chłód i strach sprawiły, że drżała już niemal konwulsyjnie. Dotarli tam, gdzie chciał. Przytrzymał ja na kolanach. Poczuła na twarzy opadający jedwab. Czarna jak noc chusta zasłoniła jej oczy. Dopiero teraz podniósł ją na nogi. Usłyszała brzęczenie metalu i na jej nadgarstkach zacisnęły się kajdanki potęgując uczucie chłodu. Po sekundzie zgrzytnęły ponownie zaciskając się na drewnie. Ręce jej były rozłożone szeroko, jak w błogosławieństwie. Podszedł bliżej do niej. Chwycił wargami jej ucho. Lekko ugryzł.

- Zimno ci? - bardziej stwierdził niż pytał, zresztą szczęk jej zębów był wystarczającą odpowiedzią. Jego dłoń miękko przesunęła się po jej nagim ramieniu, przez plecy, pośladek, do uda.

- Zaraz się rozgrzejesz, zobaczysz.

Niemal w tej samej chwili usłyszała świst powietrza i na jej plecy spadł cios pejcza.

Krzyknęła z bólu i przerażenia.

- Ha ha ha ha ha ha - zaśmiał się cicho - Śpiewaj, śpiewaj - lubię jak mi śpiewają.

Zacisnęła usta. Nie da mu tej satysfakcji! Za nic! Ale sama już nie wierzyła sobie. Kolejny cios był mocniejszy. Po nim następny i następny. W łopatki, po plecach po pośladkach, po udach, po łydkach. Bił ją z systematycznością naukowca i zaciętością dzikiego zwierzęcia. Jakby chciał ją biciem obedrzeć ze skóry. Przyjmowała ciosy w milczeniu i tylko spod zagryzionych warg zaczęła wypływać maleńka strużka krwi. Po jednym szczególnie mocnym ciosie dołączyła do niej druga - na plecach...I jeszcze jedna na ramieniu. Uderzenia w te miejsca przyjmowała mocniejszym niż zwykle ugięciem ciała. Przerwał. Przysunął się bliżej jakby mrok nie pozwalał mu zobaczył dokładnie swego dzieła. Jego dłoń znowu miękka, kocia, powtórzyła wędrówkę po jej ciele. Tym razem budziła o wiele większe reakcje, usuwała się przed nią, próbowała uciekać. Jego dłoń mimo całej miękkości budziła ból, ale i rozkosz i dumę z tego, że wciąż milczała. Nagle przerwał wędrówkę dłoni. Pochylił swoją twarz i zlizał z jej warg pierwszą kroplę krwi. Odrzucił bat, stanął za nią. Swoimi nogami rozchylił jej nogi. Bez ostrzeżenia wszedł w nią gwałtownie, jakby od dawna na to czekał. Była tak mokra, że nie mogła mu się oprzeć nawet gdyby chciała. Ale nie chciała. Wyszła mu naprzeciw biodrami. Poczuła jak wygina się w rozkoszy. Jednocześnie jednak smagnął jej plecy dłonią.

- Stój nieruchomo!

Zamarła. A on jakby na to czekał. Wszedł w nią ze zdwojoną siłą, poruszał się, atakował i cofał, uderzał z boku dołu i góry. Był w niej całej, wszędzie... Bez ostrzeżenia wycofał się i wszedł w nią tak, jak jeszcze nikt. Krzyknęła z bólu, nie wierzyła, że to może się udać. Ale chciała tego, tak bardzo chciała. Znowu wyszła mu naprzeciw. Teraz nic nie powiedział, a jedynie mocniej na nią naparł. Jego ręce podążyły do jej piersi.

Gniótł je dłońmi i zdobywał ją, wchodził i wychodził, aż poczuła że za chwile znowu uleci. On też to poczuł. Cofnął dłonie i na jej plecy znowu spadł deszcz razów.

Rozkosz mieszała się w niej z bólem. Oddaliła ból, zamknęła go "dla niego" i stopiła się z rozkoszą. Krzyknęła głośno i przeciągle kiedy poczuła jak eksploduje w niej.

Zawisła na dłoniach drżąc i dygocąc jak zawsze po rozkoszy...

W powrocie z dalekiej podróży przywitały ją Jego dłonie ścierające pot z jej ust. Chwyciła go lekko zębami za palec. Uśmiechnął się i z tym uśmiechem na twarzy wymierzył jej silny policzek zaglądając przy tym głęboko w oczy. Zobaczyła w nich to coś co ją tak pociągało. Widziała, że dzień się jeszcze nie skończył. Podniósł ją na rękach i zaniósł do samotnie stojącego namiotu.

Całą drogę patrzył głęboko w jej oczy jakby szukał w nich poświęcenia, oddania i bezgranicznej ufności. Zatapiała się w tym spojrzeniu, umierała w nim i rodziła się na nowo. Zawsze wtedy, kiedy zobaczyła na dnie jego oczu tą dzikość i to coś drugiego czym ją zdobył, całe jej ciało drżało. W namiocie zaniósł ją do dziwnej klatki z drobnej siatki, niskiej, z wydzielonymi miejscami otoczonymi wyższą siatką. W te miejsca (trzymając ją cały czas twarzą do góry) wstawił jej dłonie i nogi, tak że stała wygięta w łuk twarzą do góry z nogami szeroko rozstawionymi, ale blisko rąk. Było jej ciężko. Nie protestowała jednak nawet wtedy kiedy zapinał na jej nadgarstkach i kostkach kajdanki. Widziała w jego oczach, że to nie koniec, że czeka ją coś zupełnie innego.

Podszedł do stojącego w kącie kosza i wyjął z niego pudełko. Kiedy wracał jego oczy płonęły. Potrząsnął pudełkiem, a wtedy z przerażeniem zobaczyła, że w środku są skorpiony. Kilkadziesiąt skorpionów. Wytrząsnął je do klatki pod plecami Karoliny.

- Wiesz co się stanie jeśli nie wytrzymasz? - prawie wychrypiał. Potrząsnęła głową, nadal nie wierząc w to co się dzieje. Ileż przecież może tak wytrzymać?

A on odszedł dwa kroki, podniósł pejcz i nie zbliżając się uderzył mocno, tak mocno że skóra ustąpiła od razu. Pod wpływem bólu opadła o kilka centymetrów w dół, ale świadoma tego co pod nią, poderwała się natychmiast do góry. Tu jednak czekał na nią kolejny cios pejcza i znowu na dół pod uderzeniem i od góry ze strachu. I cios, i wędrówka ciała, i cios. Czuła jak słabnie, jak jej mięśnie drgają z wysiłku.

Czuła, że długo nie wytrzyma. Zamglonym wzrokiem patrzyła w jego twarz. Zdawał się jej w ogóle nie dostrzegać. Jej serce wykonywało szalony taniec trwogi, jeszcze raz wytrzyma, a potem niech się dzieje co ma się stać. Po kolejnym ciosie zamknęła wolno oczy i poddała się. Spadała tak długo, jakby leciała z wieżowca, a nie z kilkudziesięciu centymetrów. Kiedy była pewna że jej ciało uderzy w kłębiące się skorpiony poczuła jak pod jej plecy wsuwają się jego dłonie i zatrzymują ją tak pewnie jak kotwice okręt. Łzy same strumieniem wytrysnęły jej z oczu, szloch wypełnił całe płuca i jestestwo. Była już tylko płaczem.

 

Obudziła się w znajomym namiocie pod barwną jedwabną pościelą, czysta, namaszczona wonnymi olejkami. Poła namiotu uniosła się i wszedł Jerzy. Bez słowa podał jej brulion oprawiony w skórę na którego tytułowej stronie ktoś wydrukował złotymi literami: "Historyja Hrabiny Karoliny Potockiej z domu Puttkamer po polskyu spisana"

Uniósł jej dłoń. Ucałował i uścisnął lekko w tajemnym znaku porozumienia. Żarliwie przywarła ustami do jego dłoni... Wpiła się w nią ustami, całowała z pokorą, wdzięcznością i miłością. Wiedziała, że jeszcze nie raz dane jej będzie umierać dla niego, ale to już zupełnie inna baśń ......

 

K O N I E C

 XSIAZE

 

 

 

Strona Główna | Chat | Ranking Realności | Słownik | Galerie | Linki | Opowiadania | Forum | Archiwum | Kontakt
© Copyright 2003 BDSM World
All Rights Reserved.